Sydney nabyłam z oryginalnymi ciuszkami, które nie wszystkim się podobają, krój trochę "baleronowaty" przez poprzeczne czarne wstążki, które niezbyt finezyjnie przecinają sylwetkę w kilku miejscach, ale według mnie połączenie koronki i tychże nitek baleronowych całkiem ładnie się prezentuje, tak trochę w stylu vintage ;)
Lalka miała ze sobą ogromny pióropusz (kapelusz znaczy...) jednak nie użyłam go w sesji gdyż moja "pracownia fotograficzna" ma zbyt mały metraż, żeby dobrze to bydle ustawić... poza tym sama nie przepadam za tego typu nakryciami głowy, prawdziwą rewolucją jest to, że od dwóch lat noszę czapkę w zimę, więc wystarczy, ze ja cierpię lalki już nie muszą... a tak naprawdę to byłam zbyt leniwa, żeby wygrzebać go z pudła z szafy, gdzie pewnie zalega, gdzieś pod stertą upchniętych na siłę nogą ubrań ;)
Jakbyście nie zauważyli, akcja znowu rozgrywa się na parapecie i tak za tło znowu robi firanka xD Zdjęcia nie bardzo mi się podobały jak je robiłam, ale później okazało się, że są nawet fajne i nie mogłam się zdecydować na zwartą gromadkę, więc wrzuciłam ich trochę więcej ;) Mam nadzieję, że Wam również, któreś przypadnie do gustu :D
Pozdrawiam :*